To jest bardzo zróżnicowana kohorta samców. Główny problem jaki tam widzę jest z wykształceniem. I to nie takim że oni nie umieją czytać czy pisać. Nie chodzi też o to czy mieszkają u jareckich (jak mieszka w dużym mieście i studzi wyższo to ma sens choć nieco infantylne, a jak mieszka w obszarze, gdzie jest wielopokoleniowo, a cała okolica to rodzina to tam jest nieco inne rozwiązanie wychodzenia z domu i też jest dobrze, choć akurat tym razem brakuje tam samic). Tyle że jedni i drudzy nie nadają się od strzała do jakiejkolwiek pracy.
Połapałem się w tym dopiero po wyjaśnieniach smarkatego co oni w tej szkole robią. To że na przykład matma czy biologia jest pod psem to mnie nie zaskakuje ani w se ani w pl, bo porównałem podręczniki, porównałem co umie młody no i to są chyba programy nauczania dla osób z lekkim deficytem. Nauczyciele też najwidoczniej z tej grupy. Ale i uczniowie (akurat młody psioczył na arabskich) też ujawniają deficyt i to jak na swój wiek nie lekki, a wprost amerykański,
Różnica jest w tym, że w szwedzkiej podstawówce mają zajęcia z majsterkowania i przynajmniej starają się, żeby gdzieś tak w klasach 5-9 smarkateria ogarnęła maszynę do szycia, przewracanie kotletów, uruchomienie spawarki, piłę, wkrętarkę, tokarkę do drewna, metr, pion i winkla & szlifierkę kątową. I te maszyny wszystkie są w podstawówce. Jak to jest realizowane to inna sprawa, bo są pewne problemy na styku kadra-dom-wypadki.
Ale w se obowiązek szkolny jest do 16yo.
No i jak się takiego opornego na wiedzę gamonia pośle w wieku 16 lat na jakiś zawód, żeby cokolwiek z niego ulepić to z tą datą kończy się dla niego 500+, utrzymanie rodziców obowiązuje jeszcze dwa lata, ale już bez dotacji, więc są motywatory, ale można dostać (już na konto 16yo) z gminy te 500-800 ojro za człapanie do szkoły choćby zawodowej.
A w Polin puszcze się 18yo w świat i nie ważne czy się go pośle na studia czy na wyzysk to umiejętności praktyczne ma wyłącznie z domu. A że w Polin jest istotny deficyt jeśli chodzi o wysycenie techniką w garażach domów wielopokoleniowych (nie mówię o rodzinach mocno technicznych od pokoleń, gdzie jest na bogato bo się nazbierało, w se się też zbierało i do tego Niemca nie było więc nie ubyło) to wynik jest taki, że trzeba ogarniać kwalifikacje praktyczne równolegle do studiów. Często studia mają kierunek będący jedynie wymogiem biurokratycznym do jakiegoś zawodu (dosłownie wyższe szkoły gotowania na gazie).
Obawiam się, że tej kohorcie nie będzie czego zaoferować. Żyją w zaoranym kraju. Są jakieś tam marginalne obszary przetrwania, ale reszta pójdzie do zsypu. Nie chodzi nawet o chęci czy finanse, zwyczajnie w kraju nie zostało tyle korelatora z kwalifikacjami, żeby to pospinać.